Zawsze uważałam (i uważam nadal), że klocki to najlepsza zabawka pod słońcem. Zalety są oczywiste. A klocki LEGO to już legenda. Niezniszczalne, bezpieczne (uwzględniając dolną granicę wieku dla dzieci, dla których są przeznaczone) dają nieograniczone możliwości łączenia, zestawiania, kreowania... Od kiedy na świecie pojawił się Szymonek, nie mogłam się doczekać, kiedy będziemy mu mogli pokazać świat klocków. Od jakiegoś czasu zagościły u nas w domu i dość często są w użytku. Jedyne ograniczenie stanowi obecność Jasia. Jednak od kiedy są, jedna myśl nie dawała mi spokoju. Coś mi nie grało. Czyżby dzisiejsze lego nie są tymi samymi, które znam sprzed dwudziestu lat?
Po pierwsze marketing.
Dawniej do każdego zestawu dołączona była książeczka przedstawiająca kilka opcji wykorzystania tego samego zestawu i stworzenia kilku różnych budowli z tych samych klocków. Dziś tylko jedna linia - "lego creator" daje taką możliwość. Na opakowaniu widnieje wielkie, komercyjne "3 w 1". Oczywiście za opcję "3 w 1" trzeba zapłacić odpowiednio więcej. Czyżby pozostałe kolekcje miały pełnić funkcję kolekcjonerską? - Proszę, zbuduj sobie samolocik, ale jeśli chcesz stateczek, kup kolejny komplet. Oczywiście, dla chcącego nic trudnego, a kreatywny umysł poradzi sobie ze wszystkim. Jednak byłoby miło, gdyby producent pokazał maluchom, ze klocki są klockami, czyli elementami z których mogą stworzyć to, co chcą a ograniczeniem ma być jedynie wyobraźnia. Jasne - rodzic też może, ale...
Po drugie same klocki.
Zastanawiałam się, czy ja te klocki mitologizowałam? Dla mnie zawsze były idealne. A teraz zaczęło mnie drażnić to, że wystarczy lekko stuknąć w gotową budowlę, a cała misternie ułożona konstrukcja rozpada się na tysiąc części. Czy to my (a właściwie mój brat) traktowaliśmy klocki z pietyzmem, czy po prostu konstrukcje były trwalsze? Cały czas tłumaczyłam sobie, że małe Szymonkowe rączki nie są jeszcze tak manualnie sprawne i może czegoś nie dociska. Tylko, przecież gdy ja sama mu dociskałam i poprawiałam, budowle nadal się rozpadały. Ciągle trzeba zaczynać od nowa. A Jaś nie ułatwia sprawy...
Tak czy siak cały czas tłumaczyłam, ze coś mi się pomyliło. Aż do dziś.
Szymuś dostał zestaw klocków COBI. Jakoś sama nie miałam nigdy zamiaru kupować klocków tej marki. Z góry zakładałam, że to jakaś imitacja oryginału, który jest klasą sam w sobie i wręcz niemożliwy do podrobienia. Z dystansem podeszłam do podarunku. Jak się okazało - zupełnie niesłusznie. Po otwarciu opakowania wpadł mi w ręce produkt nie różniący się od LEGO. Ani kształt klocków, ani kolor ani materiał, z którego są wykonane, ani jakość wykonania nie odbiegają od "oryginału". A samo składanie? Miałam wrażenie, że trzymam TAMTE klocki - te sprzed 20 lat. Szymuś zbudował autko. To dla niego i jego paluszków spore osiągnięcie. I mógł się tym autkiem pobawić!!! Jaś Autkiem rzucił (a może mu upadło...)! I co? Odpadła szybka, ale TYLKO szybka. Tak to na pewno dawne LEGO.
Tatuś stwierdził, że pewnie Polacy odkupili od Duńczyków starsze maszyny, może całą linię produkcyjną. Pewnie ma rację. Nie wiem. Dla mnie ważny jest fakt, że LEGO wreszcie ma silną konkurencję.
Nie, nie "przerzucimy się" nagle na Cobi. Lego nadal mają świetne, dopracowane zestawy. Każdy, niezależnie od zainteresowań znajdzie coś dla siebie. Tematyka Cobi mniej do mnie przemawia, np. "mała armia" kompletnie mi nie leży. Zestawy historyczne, np. Bitwa pod Grunwaldem już bardziej, ale klocki jako takie, jako zestaw do kreatywnego tworzenia konstrukcji - są SUPER.
P.S.
Kupując klocki (niezależnie czy LEGO czy COBI, czy jeszcze jakieś inne) nie zapomnijcie zaopatrzyć się w pęsetę do wyciągania drobnych elementów z ...nosa, tudzież z innych otworów małego konstruktora ;/ Oj tak, moje dziecko nie jest w tej kwestii jakimś wyjątkiem i wetknęło sobie meleńki klocuszek do nosa. Klocuszka nie dało się po prostu wydmuchać/wykichać gdyż był on maleńką rureczką...
A co zrobić by "ciało obce" wyciągnąć?
Do tego celu potrzebujemy uśmiechniętego rodzica, a najlepiej dwóch. Jeden rodzic musi wytłumaczyć, co i jak za chwilę zrobi. Drugi zasłania maluchowi oczy, żeby maluch nie wykonała niekontrolowanego ruchu głową na widok narzędzia "zbrodni" i odchyla główkę do tyłu. Drugi rodzic cedząc przez zęby niecenzuralne, ale jedyne rozładowujące napięcie słowa, pewnym, ale spokojnym ruchem owe ciało obce wyciąga. (Co cedziłam, zostawię dla siebie). Pogadankę zostawiamy sobie na potem.