Jakoś nie mogę się ostatnio ogarnąć i pozbierać, co nie oznacza, że się nic nie dzieje. Dziś będzie bałaganiarsko, bez ładu i składu, może troszkę bez sensu, ale muszę uporządkować co mi w duszy gra.
Ostatnio zainteresowałam się troszkę edukacją domową. Nie, nie mam zamiaru rezygnować z tradycyjnej, raczej uzupełniać na własną rękę. Ale czy szkoła w pierwszych trzech latach ma uczyć? Zachowań w grupie, z pewnością tak! Ale czy wiedzy w czystym tego słowa znaczeniu? Może raczej porządkować, porównywać, ustawiać w szeregu. Moim zdaniem za to, jak dziecko postrzega świat (pomijając czynniki niezależne o woli) w największej mierze odpowiadają rodzice. I nie chodzi mi o obciążanie dziecka setkami zajęć pozalekcyjnych. Pewnie polecę truizmami, ale dzieci chłoną wiedzę całymi swoimi ciałkami i nie należy im w tym przeszkadzać. Pomaganie ogranicza się do pokazywania, zabierania ze sobą, zapewniania bodźców. Efekty przychodzą zadziwiająco szybko, w najmniej nieoczekiwanych momentach. Jakieś konkrety? Proszę!
1. Można mimo kiepskiej pogody zabrać dziecko do na spacer do parku miniatur. (Jedna z wielu męskich sobót gdy matka spełnia się zawodowo). Popatrzeć jak się bawi "autem premiera" i odpowiadać na jego małe-wielkie pytania okazując szacunek taki, na jaki zasługuje.
Co się zyskuje?
- To, że przy najbliższej okazji, zupełnie niespodziewanie, odwiedzający goście zostaną poinformowani, że " O! taki sam mercedes, jaki premier Donald "Tusek" parkuje w Warszawie pod budynkiem Sejmu". Zdziwienia gości nie wzbudza bynajmniej znajomość marek samochodów. A rodzice puchną z dumy.
- Albo, że widząc w telewizji pewien gotycki kościół dziecię wykrzyczy "O patrz, Kościół Mariacki w Krakowie"
2. Można tak zaplanować spacer, żeby zahaczyć o miasteczko ruchu drogowego. Przedszkolak i kodeks? Dlaczego nie?! Dzieci doskonale czytają piktogramy. Znacznie lepiej niż dorośli ;)
Co się zyskuje?
To, że podczas zabawy autami na dywanowym miasteczku, starszy brat powie młodszemu bratu: "Tędy nie jedź bo tu jest jednokierunkowa, a tutaj ja mam pierwszeństwo".
3. Można powiesić na ścianie mapę świata, Europy, Polski, jakąkolwiek . Nic więcej, tylko powiesić, powiedzieć, że to mapa, odpowiadać na pytania i czekać na efekty.
Już wkrótce pojawią się wnioski: że do Włoch to trzeba jechać przez góry Alpy, że Ameryka Południowa nazywa się śmiesznie bo tak samo jak Park Południowy (a dlaczego?), i że do tej Ameryki to się nie dojedzie samochodem, tylko trzeba ten samochód zapakować na prom (taki statek, że się na nim mieszczą samochody - łaaaał, chyba nawet większy niż ten co "się rozbił i utopił" <Costia concordia>), a można wcale nie brać samochodu tylko polecieć samolotem. Przy okazji można się dowiedzieć, że na "Antanktydzie" mieszkają bałwany. (No pewnie, kto by chciał tam mieszkać, tylko jakiś bałwan ;) )
4. Można wreszcie po prostu wydłużyć czas przeznaczony na jakąś czynność. Np. na spacer. Po to, żeby się zastanowić dlaczego drzewa iglaste nie gubią igieł na zimę, dlaczego czerwone robaki zwane tramwajami łączą się ze sobą (moja znajomość entomologii woła o pomstę do nieba, cóż trzeba uzupełnić braki). Albo niesiemy ze sklepu bułki - a czy maluch wie skąd się wzięły? Że zboże, że młyn, że mąka, że piec? Wczoraj mnie zaskoczył pytaniem "Czy to wanilia?". Wskazywał na kwiaty żółtych lilii. Fakt, biorąc pod uwagę to, jak wyglądają na opakowaniu serka waniliowego i że nie ma tam żadnego punktu odniesienia co do wielkości, można się pomylić. ....
Genialny prawda?! - Oczywiście najbardziej genialny na całym świecie, w końcu mój syn :D
Nie mniej jednak nie omijają go typowe przypadłości wieku przedszkolnego, jak np. fascynacja tematyką proktologiczną :/ kupa, pupa, siku - wywołują salwy śmiechu, ale też żywe zainteresowanie.
Wstrzelił się doskonale w próby nocnikowania Janka i tak go edukował: Jasiu, bo siusiak jest do sikania, a pupa do robienia kupy, wiesz? - po chwili zastanowienia - Bo jakby robić kupę siusiakiem to by była baaardzo mała!-
-Na co ja (oczywiście) prychnęłam. A takie prychanie chyba nie tu za bardzo nie pomoże.
A edukacja domowa? - Ja mam zasadę CODZIENNIE COŚ (nie licząc wieczornego czytania). Czasem 3 minuty, czasem 2 godziny, zależy od chęci. Czasem pokolorujemy obrazek, czasem tatuś w asyście dziecka naprawi zepsute zdalnie sterowane auto po to by dziecko wiedziało jak wygląda bezpiecznik i co zrobić ze zużytymi bateriami, czasem zagramy w chińczyka, a czasem po prostu obejrzymy w telewizji bajkę w języku angielskim.
Dorotka, adoptuj mnie! :)
OdpowiedzUsuń:D
Usuń