Zanim moi chłopcy pojawili się na świecie, miałam idealny przepis na zachowanie, chowanie, wychowywanie. Gdzieś mi się ten przepis zagubił po drodze (najprawdopodobniej w drodze powrotnej z porodówki). Jakieś szczątki i pojedyncze wersy ciągle tkwią mi w głowie.
"Boszsz jak można coś takiego puszczać dziecku!! Ja nigdy, przenigdy nie włączę Teletubisiów! W ogóle telewizora im nie włączę".
A potem taka drobna weryfikacja, bo "Czego się nie robi, żeby dospać w niedzielę jeszcze chwilkę między 5:20 a 5:35 po tym jak się poszło spać 2:15? "
albo
"1,5-roczne dziecko przy monitorze komputera? Zgroza!!" A 5 lat później: "obejrzyj Janeczku pioseneczkę, a mamusia wyciągnie pieczeń z gorącego piekarnika. Akurat w tym mamusi nie pomagaj" A pioseneczka po angielsku.. sumienie jako tako...The wheels on the Bus go round and round... Niech się maluszek osłucha z językiem, łapkami pomacha
I z dietą podobnie. Żadnych parówek, płatków śniadaniowych, danonków.
Pojwiło się dziecię starsze i przemiliło mamine poglądy. W "szczytowej formie AZS" nie jadło: glutenu, mleka i jego przetworów (masła tysz), krówki wraz z dziecięciem, świnki i kurki. Jak kurki to i jajeczek. Łososia, dorsza, niet. Selera, brokułów, pietruszki, jabłuszek. Winogron też nie.
O takich rarytasach jak banany, cytrusy, kakao, orzechy, nie wspomnę. A po kalarepce i kalafiorze co prawda wysypki nie było, ale brzuszek bolał. I upiecz tu człowieku tort na pierwsze urodziny :D
Było, minęło, zostało szczątkowo. A może nie szczątkowo. Dzisiaj dziecię surówki co prawda zjada i nawet nie bardzo marudzi, ale zapytać takiego - Co zjesz syneczku na kolację? 99 razy na 100 odpowie "Paróweczkę z keczupem lub zapiekankę z serkiem". I dostaje to. I zjada. A ja co najwyżej mogę zadbać, żeby parówki miały mięso, ketchup pomidory a serek był serem a nie wyrobem seropodobnym. Jeszcze pomidorka pozwoli sobie pokroić.
I przyszło na świat dziecię młodsze. Wolne od zaraz zwanych alergiami i nietolerancjami. No prawie wolne, ale jajka to pikuś przy Szymonowych "niemożnach". Wolne od alergii, ale wegetariańskie. A zjedz syneczku paróweczkę, mięska, kotlecika, pulpecika, rybkę... Ugryzie, przegryzie, wyjmie, odda z miną i gestem "masz sama sobie zjedz. Pomidora, ogórka, marchewkę, jabłko mi pokrój".
I jakby tak przebadać, przeanalizować, przeliczyć, policzyć, to dieta idealna. W sumie. Na dwóch licząc.
:D uśmiałam sie:D:D:D
OdpowiedzUsuńHehe.. genialny tekst.. i taki prawdziwy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Prawdziwe jak nic :))),a koła autobusu to b.fajna piosenka :D
OdpowiedzUsuńCzęsto czytam, pierwszy raz piszę:)
UsuńJa też miałam kiedyś plan na wychowanie dziecka bez parówek itp. Skończyło się na tym, że moje dziecko je obecnie głównie parówki:( Taki niejadek mi się trafił, a że jest malutki i chudziutki(taki Calineczek:)), to wolę, żeby zjadł cokolwiek niż nic.
A "koła autobusu" znam już we wszystkich możliwych wersjach i językach:)
Renata