Wczoraj miałam spotkanie z nowym nauczycielem szachów Szymona. Jestem zauroczona podejściem do dziecka, rozgrywaniem partii, sposobem w jaki nawiązywał kontakt, jak pozwalał odchodzić myślami od szachownicy i wracać do niej. Jakby czytał w myślach mojego dziecka. To chyba temat na osobny wpis. Przytoczę fragment rozmowy (tak był to rozmowa choć cytuję monolog :) ), którą odbyliśmy po półgodzinnej partii. Choć może użyte sformułowania nie są najlepiej dobrane ale w pewien sposób oddają istotę sprawy.
- Wie Pani, niby wszystko jest w porządku Szymek dobrze sobie radzi, ale może pojawić się pewien problem i chciałbym dziś panią uprzedzić. Gra w szachy to rzemiosło. Można dzieci uczyć kombinowania, zagrywek, wygrywania, ale można też zacząć od mocnych podstaw, twardych nawyków bo to daje efekty długotrwałe....
- Tak, w dzisiejszych czasach modne jest wybieranie drogi na skróty. Najpierw próbuje się robić karierę a potem szlifuje warsztat
- Otóż to! A ja powinienem nauczyć dzieci m.in. tego warsztatu... Te zajęcia są skierowane do uczniów pierwszej klasy. Głównie siedmiolatków. Ja obserwuję, że między siedmiolatkami sześciolatkami jest jednak przepaść. Choć możliwości intelektualne maja takie same, zupełnie inaczej funkcjonują na zajęciach. Siedmiolatek na zajęciach szachowych rozumie pojęcie grupy. Sam siebie postrzega jako członka grupy i nie tylko pracuje ale też współpracuje.
Sześciolatek działa inaczej. Przez większość czasu znajduje się w swoim świecie. Jest jak by to powiedzieć... jak...dziecko autystyczne.... Poza szachownicą widzi zegar, autko, które ma w plecaku, gąbkę przy tablicy, kolorowy globus i 100 innych rzeczy (tak zachowywał się Szymek ;) ). Na chwilę pojawia się w moim (naszym) świecie by za chwilę znów zniknąć w swoim. Wcale nie oznacza to, że nie wie co się dzieje na szachownicy. Mi to zupełnie nie przeszkadza, ale wymaga indywidualnego podejścia i dostosowania zajęć do tego pojawiania się i znikania. Grupa to 10-15 dzieci. Gdy w grupie mam 5 sześciolatków to tak naprawdę mam 5 światów, do tego świat, który tworzy reszta grupy. Nie ma możliwości indywidualnego podejścia do dziecka. A mam jakieś zadanie do spełnienia. Obawiam się sytuacji, że Szymek się zniechęci bo będzie się nudził, bo zajęcia nie będą dostosowane do jego potrzeb...W związku z tym mam prośbę, czy na kilku pierwszych zajęciach mógłby pojawiać któryś z opiekunów, mama, tato, jako taki asystent.....
Rozmowa trwała jeszcze chwilkę ale mnie zastanowiło porównanie do dziecka autystycznego. Tak wiem wiem - nie mam pojęcia o czym mówię, powielam stereotypy, spłycam problem który mnie nie dotyczy .... Czy nie dotyczy Mistrza, nie wiem...ale...coś jest w tym co mówi. Tak troszeczkę....Przynajmniej na tak specyficznych zajęciach. A gdy przeczyta się dość świeży artykuł, w którym autorzy stwierdzają nadmiar synaps u dzieci i młodzieży z zaburzeniami w spektrum autyzmu i zaburzenia plastyki mózgu (klik klik), a do tego weźmie pod uwagę że skok rozwojowy towarzyszące mu "przycinanie synaps" związane z plastyką mózgu jest szczególnie nasilone w wieku przedszkolnym, u jednych dzieci trochę szybciej u innych trochę później ale właśnie wtedy....
Tak jakoś zaczynam współczuć nauczycielom którzy muszą pracować z dziećmi przed skokiem, w trakcie skoku i po nim. Sami. W jednej klasie.
Co myślicie? Przeginam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz