Sobota - dzień pod hasłem stłuczek:
Najpierw Jaś stłukł słoik i nie chciał oddać mi kawałka szkła w efekcie chyba ja go pokaleczyłam jak mu to szkło wyjmowałam z rączki. Nie to, że jakaś tragedia, ale krew leciała dość mocno, a on się (i mnie) pięknie nią wymazał, aż musiałam go ukrywać przed potencjalnie mdlejącym Tatusiem. Trzeba nie lada zręczności by okleić dwa 14-miesięczne paluszki plasterkami.
Potem Tatuś stłukł kubek. Nie cierrrpię zdekompletowanych kompletów... Już wolałabym gdyby stłukł jakiś pojedynczy.
Na koniec dnia - ja stłukłam szklaną pokrywkę od garnka. Odprysk wielkości ziarnka piasku trafił mi w oko. Wylałam sobie na to oko jakąś wannę wody i chyba wypłukałam ten odłamek.
Podobno stłuczka wróży szczęście. Jeśli tak, to chyba powinniśmy zagrać w totolotka.
O rany! Jednego dnia pozbyliście się połowy zastawy:P
OdpowiedzUsuń