Żyje się razem. Mija, zamienia parę słów między zupą, e-mailem i telefonem. Są miłe gesty, niespodziewane pocałunki. Są listy zakupów, spraw do załatwienia. Są szybkie poranki i krótkie wieczory. Są niedooglądane filmy, niedokończone rozmowy. Żyje się obok siebie. A czas ucieka. Dzieci rosną. Za krótkie spodnie, za ciasna czapeczka. Tempus fugit.
Potrzebna jest chwila. Bez dzieci, bez telefonów, bez e-maili, bez telewizora. Potrzebna jest cisza. Możliwe?
A jednak zdarzyło się. W półtora godziny zdążyliśmy poukładać wiele. Zmienić plany długoterminowe, dia-met-ral-nie zmienić. Wyznaczyć nowe cele. Takie duże i takie malutkie. Zaplanować porządki. Od dużych inwestycji po bibeloty na półce z książkami. Zaplanować jak powinien wyglądać nasz dom (nie w znaczeni house lecz home). Przeanalizować rozwój dzieci. Wyznać miłość...
Jak? A tak :P
Bo gdy Mąż wraca późnym wieczorem z delegacji i posiada zestaw słuchawkowy i boi się, że zaśnie za kierownicą, to Żona musi wspierać. I telefon nie dzwonił (bo oba były zajęte) i wiadomości nie zasypywały skrzynki (a nawet jeśli zasypywały, to nie można było tego sprawdzić) i TV nie przeszkadzał i ze snem trzeba było walczyć za wszelką cenę, nie poddać się...
By rano znów minąć się, ale tym razem spojrzenie znów miało TEN błysk.
Codzienność...na tym właśnie polega wspólne życie:)
OdpowiedzUsuń