No i
doczekaliśmy Nowego Roku. Ja w dwupaku. Zatem między bąblami będą wg kalendarza
cztery lata różnicy, choć w rzeczywistości trzy i kilka dni.
A Sylwester – taki jak lubię:
miło, bez udawania, bez usztywnienia, bez kupowania kreacji „na jeden raz”.
Tylko jakoś nie mogę sobie przypomnieć, o czym rozmawiało się na takich dymówkach
jak dzieci nie było na świecie…
A dzieci były cudne! Pod każdym
względem idealne. (Zazdroszczę sama sobie! J
i mamie przesłodkiej Tosi też!) Potwierdziły to, co czuliśmy, ale nie mieliśmy
pewności – Nie ma najmniejszego sensu czekanie na to, że poszaleją i padną. Bo
nie padną!! Paść mogą co najwyżej rodzice. A dzieci nadal będą chłonąć i
zachwycać się światem.
Podsumowań minionego roku nie
będzie, bo po co…
Lepiej spojrzeć do przodu, a tu
mamy kilka możliwości:
Według ogólnie znanych
przepowiedni już pod koniec tego roku nastąpi KONIEC ŚWIATA. Jeśli komuś ta
hipoteza odpowiada, to pewnie nie będzie przejmował się ani kryzysem światowym,
ani kursem fanka, Anie ginącymi gatunkami. Najlepiej niech weźmie porządny
kredyt (albo kilka) i zwiedzi kawał świata dopóki jeszcze ten istnieje.
My jednak założyliśmy, że niewiele się zmieni,
przynajmniej w skali makro. W naszym mikrokosmosie przybędzie nowy człowiek i
zajmie centralne miejsce na kilka najbliższych miesięcy. Wpadniemy w nowy,
jeszcze szybszy kołowrotek.
Postanowień brak. Mam jedynie
kilka życzeń. Takich prostych, przyziemnych, ale właśnie od nich zależy
wszystko.
Trzymajcie kciuki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz