Ja:
Pięć dni energii, radości, sił a
może adrenaliny i endrfin. Szósty dzień zjazd: osłabienie, zmęczenie wreszcie
dreszcze i gorączka 40oC (no 39,9). O co chodzi? Paracetamol – zimne
poty – 38oC - znowy dreszcze –
znowu 40oC – i znowu paracetamol. Ale już wiadomo o co chodzi. O
piersi: twarde i obolałe. Właściwie trudno dotknąć. Położyłam się spać z wkładem do lodówki turystycznej pod pachą. Jasiu ratuj!
Dodatkowo niechciana kuracja
odchudzająca – 1,5 kg w jedną noc. Tyle, że zakwasy duże.
Jaś:
Anioł, nie dziecko. Je, śpi albo
leży i patrzy sobie. Najszczęśliwszy oczywiście na rękach, ale na kanapie albo
w łóżeczku też nie jest źle. A jak mama niedomaga to w najgorszych momentach
trzeba sobie wydłużyć drzemkę – żeby sobie kobitka odpoczęła. Jak wstanie na
nogi to nadrobimy. Pozatym fajna ta mama, taka cieplutka.
Mój mały dżentelmen.
Szymonek:
Kocha braciszka. Przytula, całuje
po rączkach i główce. A jak Mały wyda z siebie jakikolwiek dźwięk to Szymon jest
pierwszy. Przystawia sobie stołek i zagląda „Nie płacz, mój dzidziusiu”.
Tylko na rodzicach trzeba się
trochę wyładować. Szymonkowy sposób polega na nieograniczonym przedłużaniu
jedzenia śniadania i kolacji. Nie da się tego opisać. Wszystko jest bardzo
ważne, byle nie wziąć kromki chleba do ręki. Mama rwie włosy z głowy, tata
traci cierpliwość a Młody nic – wyłączony.
Tatuś:
Jak zwykle – niezastąpiony.
Prywatna pielęgniarka, tata i jeszcze chłopiec na posyłki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz