Szymusiowi coś dziwnego działo się z oczkiem. Jakiś stan zapalny. Myśleliśmy, że to po tym jak kilka dni wcześniej wiatr sypnął mu piaskiem po oczach. Oko raz było czerwone i szczypało a raz nie. Nawet dostał kropelki z antybiotykiem. Nie dawało mi jednak spokoju to, że oko raz było czerwone i szczypało a raz nie. Aż do wczoraj. Patrzę, a on coś w tym oczku (akurat zaczerwienionym) ma. Ni to śpioszek ni okruszek. Próbuję wyciągnąć chusteczką a to coś nie ma końca i chowa się gdzieś pod gałką. I wyciągnęłam ok 2 cm czegoś - nie wiem czego. W każdym razie dzisiaj oko jak nowe.
A Młody - jak zwykle znosi takie zabiegi...hmm... no dość dziwnie, po Szymkowemu. A na moje pochwały jego odwagi reaguje zawstydzony "No nie mów tak". Bo co robi mój pierworodny gdy:
- boli oko - nie krzyczy, że oko boli tylko "Plosię sibko okład z helbaty i zaklopić"
- ma kaszel - "Plosię silopek / inhajacje"
- swędzi skóra -"Plosię zintek (zyrtec)".
No i mam się martwić, czy nie? Hoduję lekomana?
Moje oczka kochane |
Hm...hm... dzielniachę, ciotka:) I to grzecznego:)
OdpowiedzUsuńA nie bałaś się tak sama coś z oka wyciągać?? Toś Ty też dzielna matka;-)
Wow, ja bym sie chyba przy oku dziecka bała dłubac:)
OdpowiedzUsuńA dzieciaczek prawie jak moj Wojtaszek lokomani mali:):)
Gdyby choć odrobinę poza oczko, na rzęsę nie wystawało to bym się bała. Poza tym już widziałam oczami wyobraźni wizytę u okulisty - te strrraszne narzędzia...
OdpowiedzUsuńŁorany, jaki dzielniacha słodki :) Eee..tam od razu lekoman. Może po prostu farmaceuta Ci rośnie, albo i lekarz ;)
OdpowiedzUsuń