sobota, 28 lipca 2012

Dziś nie o Szymonku, hehe

Cześć, mam na imię Jan. W domu wołają do mnie Jasiu, Jasieńku, Dżony a najczęściej po prostu Janku. Aha, Szymuś czasem woła Jopeczku przez miękkie "cz". Szymuś to mój brat, całkiem fajny i ma najlepsze zabawki na świecie. Nie jakieś tam grzechotki, tylko prawdziwe samochody i pociągi!!! 
Mam 6 miesięcy, wkrótce skończę 7. Z dnia na dzień robię się bardziej samodzielny, albo jak mówi mama "samobieżny". Umiem robić coraz więcej rzeczy. A jakiś czas temu nauczyłem się przemieszczać SAM, wcale nie na cudzych rączkach. Chociaż cudze rączki ciągle się przydają...najlepiej jeśli są to ręce mamy. Dziadek mówi, że czołgam się po żołniersku, ciocia G. mówi, że pływam kraulem po dywanie a mama, że włażę wszędzie gdzie nie wolno, ale wszyscy, niezależnie od tego co mówią, śmieją się. Nie wiem czy ze mnie czy do mnie...na wszelki postanowiłem zmienić technikę i teraz wszyscy mówią jednym głosem, że raczkuję. 
Mam Mamę i Tatę. Są całkiem fajni, ale wymagają rządów "twardej ręki". Szymonek nieźle ich rozpuścił, więc ich wychowywanie przypadło mi. Lepiej późno niż wcale...Oni myśleli np. ze dzieci niczego nie ruszają, nie ściągają z półek, bawią się zabawkami a nie łańcuchem od roweru taty no i w ogóle siedzą grzecznie na kocyku i ładnie wyglądają, bhahahaha :D
Oto kilka instrukcji:

Wołanie mamy:
Etap 1:  Wołam -yyyy i eee, gdy nie skutkuje przechodzę do kolejnego etapu.
Etap 2:  Zaczynam głośno jęczeć i stękać 
Etap 3: Pajacyk. Pajacyk zwykle na mamę działa - serducho mięknie na widok skaczących rączek i nóżek i uśmiechniętej buzi. Gdyby jednak nie zadziałał, mam jeszcze asa w rękawie :)))
Etap 4:  Zaczynam kaszleć do skutku, czasem nawet lecą mi łezki - zawsze działa. Oczywiście kaszel mija natychmiast gdy stracę kontakt z podłożem :)) wystarczy, że ręce mamy uniosą mnie o 2-3 cm. (może by tak pójść do szkoły aktorskiej...)

No i właśnie tej nocy musiałem wyjąć asa. Tylko coś było nie tak... nocka gorąca, nie mogłem zasnąć. Przytulanie nie pomagało bo za gorąco a bez przytulania - smutno. Pić się chciało. Godziny mijały...

Budzenie:
Moi rodzice to straszne śpiochy. Za oknem świta a oni śpią!! Ja rozumiem- uciąć sobie drzemkę w ciągu dnia, ale rano?! 
Etap 1: Czekam, może sami się obudza. Jeśli obudzą się, obdarzam ich moim uroczym, bezzębnym uśmiechem. Ach, jaki jestem słodki! Ale czasem czekam i czekam a oni śpią, wtedy...
Etap 2. Zaczynam śpiewać "pobudkaaaaaaaa aaaaa aaa, jejejeeee pobudkaaaaaaa" i nadal się uśmiecham.
Etap 3: Do tego etapu potrzebne jest jakieś narzędzie, którym można jeździć i tłuc po szczebelkach.  Doskonale nadaje się do tego celu kubek niekapek, którego mamie nie chciał się w nocy odnieść do kuchni i postawiła w rogu łóżeczka. Zwykle to już skutkuje, ale gdyby nie poskutkowało to jeszcze można....
Etap 4:  ciągnąć mamę za włosy - tak porządnie - obiema rękami, powinno to wyglądać jak przeciąganie liny. 
Mama mówi, że ja chyba mam ręce jak inspektor Gadżet, czy jakoś tak.. No mam takie co potrafią sięgać dużo dalej na wyciągnięcie ręki. To chyba ta moja zdolność wyginania się. W sumie przydaje się to do zabawy. Można np. sięgnąć do paczki pieluch i wyciągnąć ze dwie. No co? Musze ćwiczyć samoprzewijanie! Umiem też dosięgnąć do nawilżanych chusteczek :) Rozrzucanie ich jest jeszcze lepszą zabawą niż wcieranie biszkopta w dywan. 

Dziś już kończę, ale jeszcze tu wrócę :)
P.S. Mama dostała propozycję pracy. I panikuje. Najpierw panikowała, że nic się nie dzieje a jak przez przypadek dostała ambitną ofertę to....eh nie rozumiem tego. W każdym razie postanowiła spróbować.

sobota, 21 lipca 2012

Egzamin zaliczony, uprawnienia do wykonywania zawodu zdobyte po raz drugi :))

Sobotnie popołudnie. Chłopaki - starszaki na stadionie. Oglądają i stadion i mecz. Ja mam jedno, jedyne, sześciomiesięczne czyli pełen relaks. Żeby nie czuć się stuprocentowym nierobem nierobem, gotuję zupkę :) Zupkę w ilościach hurtowych. Potem zupkę blenderem bżżżżżżż i do słoiczków. Część z mięskiem, część z żółtkiem, niech się wszystkie gerberki, hippki, bobovitki schowają. 

No i jeszcze coś dla fanów Szymona:

Babcia E.: Szymuś jedz bo nie urośniesz i cię do szkoły nie przyjmą.. (za 2 lata)
Szymon: Jakze to?!!

Przed kioskiem. Szymon zachwyca się plastikowym autobusem.
Babcia E. Szymuś, ten autobus to taki dla malutkich dzieci.
Szymon: Jakbym był mały, to by był dla duzych!

No i kupił sobie tym tekstem nas (mnie i babcię), a my kupiłyśmy autobus. Ech,  dorasta mi pierworodny.

niedziela, 15 lipca 2012

Plany

Czas zdradzić plany. Chociaż wiem, że część czytaczy wie...
Postanowiłam zostać dietetykiem. Tak, dietetykiem! Tak się składa, że uprawnienia do uprawiania zawodu mam, chociaż zupełnie nie byłam tego świadoma... Jak to możliwe? A jednak - chemia wyprała mi mózg do tego stopnia, że nie brałam pod uwagę opcji, że można po moich studiach robić coś innego niż syntezowanie, hodowanie grzybów, bakterii, analizowanie itp. itd. Dopiero "urlop" macierzyński przeczyścił trybiki a "seans" u fryzjera je naoliwił... 
W temacie zdrowego żywienia jestem cały czas. A to dzięki Młodemu, który skutecznie mnie przeszkolił. A właściwie to nie przeszkolił, tylko przeczołgał, przeczochrał, przemielił, a na koniec powiedział - zdałaś egzamin. Bo matka dziecka z alergią na prawie wszystko musi się nieźle nakombinować, żeby dziecko wyżywić, odżywić,  dietę zbilansować i to jeszcze tak, żeby było smaczne. Był czas, że zaprzyjaźniłam się z Panią ze stoiska ze zdrową żywnością. Niestety Pani stoisko sprzedała komu innemu. A wraz z Panią stoisko straciło duszę i umiera śmiercią smutną i bolesną; żal patrzeć...Ostatnio widziałam tam nawet Danonki :(
A Młody?!! Ostatnie testy wykazały, że może jeść nawet UWAGA - czekoladę!! Musimy unikać jajka (co mnie średnio martwi) i dorsza oraz pozostałych ryb morskich (co mnie martwi bardzo). No ale jest o niebo lepiej.
Ale koniec dygresji...
Dietetykiem zostanę, powiedzmy...od drugiej połowy września, czyli gdy podczas wakacyjnych wojaży  zbiorę potrzebne siły. A na razie poszłam na kurs. Na kursie przekonałam się, że wiem więcej niż myślałam. Czyli dietetyka i psychoterapia w jednym! A po co tam poszłam? A po to, żeby poznać wszystkie popularne "diety cud", których jestem ogromną przeciwniczką. Ale przecież wroga trzeba znać, żeby z nim skutecznie walczyć! Na kursie zdobędę też wiedzę z zakresu obsługi stosownych programów oraz liczenia, bilansowania, zestawiania. Ech, jak ja to lubię. Dawno nie byłam tak podniecona i przekonana, że będę w czymś dobra. 
Dawno nie byłam? Chyba NIGDY nie byłam. 

P.S. W szczytowym momencie problemów z alergią Szymonka sypało po:
glutenie, mleku (i wszystkich przetworach), krowie, jajku, kurze, świniach, kakao, jabłkach, winogronach, selerze, brokułach, marchwi, kukurydzy, papryce, dorszu i jeszcze paru nigdy niezidentyfikowanych składnikach. Gdyby nie Szymuś nie miałabym pojęcia, ze krupniczek z Bobovity słodzony jest sokiem z winogron...

piątek, 13 lipca 2012

Szymonowe mądrości

-Ja mam takie celwone lajtuzy, takie podkolanówki. Mozna w nich glać na stadionie i na tlawie i na boisku...cego chcieć więcej?
***
Szymon: Co lobisz?
Ja: Robię sobie gimnastykę.
Szymon: A dlacego?
Ja: Żebyś miał ładną mamę.
Szymon: To ja tez zlobię sobie gimnastykę, zebym byłem takim ładnym Symonem.
***
Tatuś, chmuzy sie, chyba będzie padało. PLAWDAPODOBNIE musimy się schować do domu.

Wycieczkowo, spotkaniowo, odwiedzinowo

Ostatnio czasu BRAK!!
Powtarzać, kopiować i plagiatować nie będę, ZOBACZCIE SAMI :)))
Asteria, dziękuję!!


wtorek, 3 lipca 2012

Burza

Plac zabaw, słychać grzmoty.


Szymon: Słysałaś gzmot ?! Moze psejdzie bokiem...
Babcia E.: Chyba jest nad nami.
Szymon: To musimy iść do domu zeby nas buza nie zabiła!
Babcia E.: Nie bój się Aniołku
Szymon: Ja sie pseciez nie boje, ja tylko mówie ze musimy sie spiesyć, zeby nas buza nie zabiła!
...
Szymon: W mieście są piol...piol...piolunochlony zeby buza nie tlafiła w kazdego cłowieka! Nie zabije nas buza?
Ja: Nie, nie zabije nas! 
Szymon: A dlacego?


P.S. Plac zabaw to już nie "paślabaś" ...