wtorek, 30 grudnia 2014

Auri

Zamieszkała z nami. Śliczna, mądra, po przejściach.
Przedstawiam Auri.


Chcieliśmy psa bo? - Bo tak! Chcielismy i już. Powodów co niemiara.
Zdecydowaliśmy się na psa teraz bo? - Bo osiedliśmy, uspokoiliśmy się, bo dzieci wyszły z pieluch, bo, bo, bo...
Wybraliśmy Syberiana bo? - Bo są piękne, mają charakter, są łagodne w stosunku do dzieci, towarzyskie, zimnolubne.... bo potrzebowaliśmy towarzysza do biegania/rowerowania. Ich "wady" uważamy za zalety. Nie boimy się ruchu i potrzebujemy go. 

Co sądzę o kupowaniu psa? Są 3 opcje.
1. Kupić szczeniaka z rodowodem. O udokumentowanym pochodzeniu i przewidywalnych cechach. Ta opcja nie bardzo nas interesowała. Nie zależało nam na rodzicach - championach, idealnych proporcjach...
2. Kupić psa bez rodowodu.
Ta opcja w ogóle nie wchodziła w grę. Nabijać portfel pseudohodowcom? Przyczyniać się do procederu rozmnażania dla zysku i potęgowania problemu bezdomności zwierząt? Nie.
3. Adoptować.
Założyliśmy, że nasz pies już gdzieś jest i na nas czeka.

Zwróciliśmy się do fundacji SOS Husky (zachęcam do zajrzenia na soshusky.pl). Przeszliśmy procedurę adopcyjną (ankieta, wizyta przedadopcyjna...). Nie "dostaliśmy" suczki o którą się staraliśmy, bo psa się nie "dostaje". Fundacja dopasowuje psy do rodzin. I to jest niezwykłe. Członkom fundacji nie chodzi o to by psa się pozbyć ale by dopasować do przyszłych opiekunów. Wzięto pod uwagę nasze możliwości i temperamenty, to że mamy dzieci, to że mieszkamy w mieście i wiele innych. Wreszcie zaproponowano nam Auri. Przyjechała do nas z domu tymczasowego (nie ze schroniska). Przemierzyła 600km.

Ale zanim do nas trafiła...
Zajęły się nią anioły z fundacji a szczególnie jeden o imieniu Greta. Auri została wyleczona, wypielęgnowana, odżywiona, wysterylizowana, zaczipowana, zaszczepiona, odrobaczona, odkleszczona i przywieziona.

A teraz?





piątek, 21 listopada 2014

Dzień Życzliwości


Krążą w sieci "cudowne myśli" . Tysiące polubień, setki udostępnień. 
Cytaty cytatów to i ja zacznę cytować. Szczególnie jeden zrobił ze mną "coś". Wywołał sprzeciw. Przeczytałam komentarze. Istne peany pochwalne na cześć "autorki". Wszyscy lubią, zgadzają się, "z ust im wyjęła"

">>Nie mam już cierpliwości do pewnych rzeczy, nie dlatego, że stałam się arogancka, ale po prostu dlatego, że osiągnęłam taki punkt w moim życiu, gdzie nie chcę tracić więcej czasu na to, co mnie boli lub mnie nie zadowala. Nie mam cierpliwości do cynizmu, nadmiernego krytycyzmu i wymagań każdej natury.

Straciłam wolę do zadowalania tych, którzy mnie nie lubią, do kochania tych, którzy mnie nie kochają i uśmiechania się do tych, którzy nie chcą uśmiechnąć się do mnie. Już nie spędzę ani minuty na tych, którzy chcą manipulować.Postanowiłam już nie współistnieć z udawaniem,hipokryzją, nieuczciwością i bałwochwalstwem.Nie toleruję selektywnej erudycji, ani arogancji akademickiej.

Nie pasuję do plotkowania. Nienawidzę konfliktów i porównań. Wierzę, że w świat przeciwieństw i dlatego unikam ludzi o sztywnych i nieelastycznych osobowościach. W przyjaźni nie lubię braku lojalności i zdrady. Nie rozumiem także tych, którzy nie wiedzą jak chwalić lub choćby dać słowo zachęty. Mam trudności z zaakceptowaniem tych, którzy nie lubią zwierząt. A na domiar wszystkiego nie mam cierpliwości do wszystkich, którzy nie zasługują na moją cierpliwość.<< Meryl Streep"

Nie, nie i jeszcze raz nie. 
Należało by zamienić czasowniki z rodzaju żeńskiego na męski. Tak tak! Nie Meryl Streep, nie Krystyna Janda a Jose Micard Teixeira. 
Czy tylko mi trąci megalomanią? 
Społeczeństwo konsumpcyjne. Konsumuje wszystko. O mnie, dla mnie, przy mnie, za mnie. Między postawną pasywną a agresywną walką o swoje racje jest jeszcze asertywność, Asertywność, która wbrew powszechnej opinii nie polega na mówieniu nie. "Nie bo nie" - to agresja. 

Czy rzeczywiście tacy chcemy być? Dzielić ludzi na tych wartych i niewartych uwagi. Na tych, których warto i tych których nie warto kochać. Tych, którzy doznają i nie doznają łaski uśmiechu. Obym nie stała się taka nigdy. Bym starała się nie oceniać ludzi po pozorach. A może warto się zatrzymać i pomyśleć co się stało, co sprawiło, że jest tak jak jest. Przerwać łańcuch obojętności. Należy popatrzeć wgłąb siebie ale też starać się zrozumieć drugiego człowieka. 

***

Pewnego deszczowego wieczoru wsiadłam do tramwaju. Moją uwagę przykuła para starszych ludzi. Szarych, przygarbionych, przygaszonych. Obok nich stał zwózek z dzieckiem, Chyba trochę za dużym jak na "dziecko w wózku". Szarzy ludzie, szary wózek, szary deszcz. I mimo tej całej szarości była w nich jakaś inność, odmienność, wspólnota, rodzinność. Gdzieś poza szarym tramwajem. Kobieta spojrzała na mnie. Poczułam się jakbym na ułamek sekundy znalazła się w ich świecie. Co wywołało mój szczery uśmiech. 

Tramwaj sunął a ja pogrążyłam się we własnych myślach. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. To TA kobieta szukała kontaktu. Znalazła. Obdarowała mnie szczerym choć zmęczonym uśmiechem i wysiadła z tramwaju. 
Z całego tamtego dnia pamiętam tylko ten tramwaj, tę rodzinę i ten uśmiech. Zastrzyk energii.
Nigdy nie wiadomo jaki gest w nas zostanie. Jaka akcja wywoła reakcję.


Dlatego w Dniu Życzliwości Życzę Wam byście szanowali i byli szanowani. Byście kochali i byli kochani. Byście mieli cierpliwość i by inni byli cierpliwi w stosunku do Was. Byście się uśmiechali i dostrzegali uśmiechy innych. Byście dostrzegali drugie dno tam gdzie ono jest.







czwartek, 20 listopada 2014

Blogosfera - matkosfera

Piszę bloga bo...jestem rodzicem. Po prostu. Gdybym rodzicem nie była to bym bloga nie pisała, ot co.

Dziecko czyli mała-wielka zmiana. 
Wchodzisz w świat rodzicielstwa czy lądujesz na obcej planecie? Specjalnej różnicy nie widzę. Otwiera się przed tobą zupełnie nowa przestrzeń fizyczna, psychiczna. Pojawiają się zmysły o których nie miałeś pojęcia. Inna galaktyka. Nie, lepsza, nie gorsza. Inna. Łykasz niebieską pigułkę i pogrążasz się w Matrix (Matriksie??).
Wyrasta mur. Stajesz na jego szczycie a jakaś siła pcha cię na drugą stronę. Po tamtej stronie zostawiasz bezdzietnych. Nie lepszych, nie gorszych, bezdzietnych. Łączy cię z nimi bardzo wiele ale za mało. Zaczynasz mówić innym językiem, czas ma nowy dodatkowy wymiar. Z niedowierzaniem patrzysz, że dawne "nie mam czasu" można by zapełnić drugim życiem. Czujesz się z tym źle. Nić porozumienia się rwie. Stajesz przed wyborem. Kuć dziurę w murze? Chyba nie warto. Zaczynasz akceptować nową rzeczywistość. Pochłania cię z każdym dniem bardziej. Fascynuje, przeraża, uzależnia. Rodzicu, wsiąkłeś, przepadłeś.
Pewnego dnia przypominasz sobie, że po drugiej stronie też toczy się życie. Z sentymentem wspominasz, pragniesz kontaktu. Każda próba jego nawiązania serwuje koktajl uczuć - radość i rozczarowanie w jednym kieliszku, wstrząśnięte nie zmieszane. Chcesz podzielić się twoją nową pasją, ale szybko orientujesz się, że czasu dają ci za mało. Reakcja bezdzietnego rozmówcy zależy miedzy innymi od płci. Zobaczysz w jego oczach albo chwilowe rozanielenie - "Jaki słoooodki" zupełnie jakbyś podał kiczowatą pocztówkę szczeniaka w wiklinowym koszyku, albo zniechęcenie - właśnie pokazałeś kartkę z zielonym ufoludkiem "i po co mi to dajesz?!".
Szybko się uczysz, że zmysły potrzebne do pojęcia nowego świata znajdują się za żelazną kurtyną. Jakby gadać ze ślepym o kolorach - można, ale to wymaga dużego zaangażowania i empatii dwóch stron. Oceny z którymi się spotykasz wydają się niesprawiedliwe a jeszcze niedawno sam takie wystawiałeś.
Pasujesz. Z tematami rodzicielskimi czekasz aż sami znajdą się po Twojej stronie muru. 

Czym są dla mnie blogi? 
Są jak pocztówka z innej planety. Instrukcja obsługi. Możliwość poznania. Otwieram swój umysł i poznaję inne stany świadomości. Próbuję zrozumieć. Nikt nie wchodzi nieproszony, sięgam sama gdy potrzebuję. Niektóre, męczą, przytłaczają inne lekko nienachalnie nakreślają świat. Ten sam świat, tylko żelaznych kurtyn, murów jest co niemiara. Wybór należy do mnie. Sama piszę bloga żeby zaspokoić mój ekshibicjonizm. Pomnożyć szczęście bo podobno to jedyna rzecz, która się mnoży jeśli się ją dzieli.  Znalazłam sobie miejsce, do którego ktoś wpada gdy chce. 

Jakie blogi sama czytam?
Takie które pokazują linię życia, z której świadomie zrezygnowałam, ale do której czuję sentyment. Pokazują świat nauki, jak ten: http://vetulani.wordpress.com/ czy ten http://nicprostszego.wordpress.com/
Czytam takie, które pokazują świat za innym murem. Murem niepełnosprawności. pisane przez wspaniałe osoby o innych wspaniałych osobach. Są dla mnie niezgłębioną kopalnią wiedzy o prawdziwych problemach prawdziwych osób a nie wariacją na ich temat. Zostają w moim domu, wpływają na wychowanie moich dzieci ale też na pracę zawodową. Blogi jak ten: http://dzielnyfranek.blogspot.com/ czy ten http://preclowastrona.blox.pl/html . Irytuje mnie fakt, że problem niepełnosprawności jest spychany po dywan pod każdym względem. Jakoś tak świadomie czy mniej świadomie wybieram te pisane przez mamy. Nie wiem czy tym mamom się spodoba co napiszę ale one dają mi kopa w tyłek. "Weź się w garść kobieto, mama Frania ogarnia, a ma więcej do ogarniania to i ty ogarniesz. Przestań się użalać tylko bierz przykład, ich doba nie jest dłuższa od twojej".
Wreszcie czytam blogi o matkach i dla matek te infantylne co nie sięgają zbyt głęboko, te zrównoważone i te sięgające zbyt głęboko i pokazujące drugie dno, którego moim zdaniem często nie ma.  Blogi mam z pasją. Czasem pasję jest dziecko, a czasami robótki ręczne :D 
Grunt to spojrzeć na sprawę z innej perspektywy.




wtorek, 18 listopada 2014

Ten poranek

Jeden z TYCH poranków.
Budzik nie zadzwonił. Zaspani, spóźnieni, próbujemy wykrzesać z siebie jakąkolwiek energię. Liczą się sekundy, nie minuty. Kawa by pewnie pomogła ale brakuje czasu nawet na naciśnięcie przycisku w ekspresie. Właśnie wtedy okazuje się, że spodnie od dresu "ostatnia deska ratunku" nie wyschły, że pralka-teleport znów wysłała gdzieś w nieznane dokładnie po jednej skarpetce z każdej pary, że akurat dzisiaj Tatuś ma spotkanie, że obowiązuje dress code a codzienne dżinsy nie bardzo się w niego wpasują. 
O śniadaniu tym razem można zapomnieć. Na szczęście dzieci już za 40 minut zjedzą w przedszkolu, a my jakoś przeżyjemy.

Rodzice

Doskonale wyszkoleni logistycy. Nie pytamy o nic. Komunikacja odbywa się telepatycznie. Przenika przez ściany. Zanim dotrę do łóżka syna włączam żelazko. Tak jest szybciej. Będzie nagrzane dokładnie za 40 sekund. Właśnie wtedy gdy wracając z pokoju dziecięcego zdejmę ze sznurka niedoschnięte spodnie. Tatuś wie, kiedy ma podskoczyć, żeby przeskoczyć kabel, którego nie widzi bo właśnie zdejmuje przez głowę koszulkę....
Kiepski film

Jaś
Chcę spać w łóżeczku. Nigdzie nie idę. Chcę oglądać bajkę (tak jakby kiedykolwiek oglądał przed wyjściem do przedszkola). Chcę mleko. Nie tata, mama. Nie chcę mleka. Nie te majtki. 
Z oczu tryskają łzy. Nie spływają. Tryskają pod ciśnieniem. W ułamku sekundy twarzyczka zalewa się łzami. Gdybym zobaczyła to w filmie, wyśmiałabym amatorszczyznę.
Chcę z Zygzakiem!!!! Inne. Nie to autko. Nie ten but. Najpierw ta noga. Nie wypiłem mleeeczkaaaa!
NIEEEE CHCĘ!
CHCĘ PŁAKAĆ I BĘDĘ PŁAKAŁ. CHCĘ PŁAKAĆ GŁOŚNO BO TO MOJE MIESZKANIE I W MOIM MIESZKANIU BĘDĘ PŁAKAŁ GŁOŚNO!!!!

Słucham z niedowierzaniem.  
Czuję złość. - Nie tego go uczymy.
Czuję dumę - Dość rozwinięte to moje dziecko.
Czuję zadowolenie. - Mimo nerwów buduje całkiem sensowne zdania
Czuję strach. - Teraz ma niespełna 3 lata. Co będzie gdy skończy 15?  Jak okiełznam zbuntowanego nastolatka??

Szymon
Zagubiony. Szuka sposobu, żeby się przytulić. Wstaje ubiera się. Tym razem bez słowa sprzeciwu. Zakłada buty już za pierwszym razem. Jemu łzy nie lecą strumieniem. Ale ja widzę.
Dopełniamy codziennego "rytuału w drzwiach": Buziaki, koniecznie w policzki, koniecznie w czółko, przytulamy się. -Miłego dnia Mamusiu. -Miłego dnia Kochanie. 
Mój syn, Mój przyjaciel.




poniedziałek, 10 listopada 2014

Bracia

Gdy urodził się Szymon, wszystko sobie wymyśliłam, wyliczyłam, zaplanowałam. Tak! - drugie dziecko powinno pojawić się na świecie za 3 lata. Dzisiaj wiem, że planować to sobie można...
Plany zmieniły się wielokrotnie, a może nawet zostały zawieszone a jednak zupełnie niespodziewanie na teście pojawiły się dwie kreski a 9 miesięcy potem na świat przyszedł Jan. Dokładnie 3 lata i 9 dni po Szymku.
Czy 3 lata  to dobra różnica wieku? Nie wiem czy kiedyś będą sobie bliscy. Marzę o tym. Nie wiem czy będą się przyjaźnili -mam nadzieję. Wiem, że w tej chwili jest tak jak być powinno. Czasem się spierają, czasem się tłuką, walczą o terytorium, ustalają granice, ale też razem organizują sobie czas, świetnie współpracują. Uczą się kompromisów, uczą walczyć o to co jest dla nich ważne. Szymon uczy się odpowiedzialności i przychodzi mu to spontanicznie. Jaś uczy się szacunku.
Coraz częściej zdarza się to o czym marzy każda matka - CHWILA SPOKOJU.
Chłopcy znikają. Zamykają się w swoim wspólnym świecie. Tworzą go. Dużo łatwiej jest coś zrobić w domu gdy są we dwóch niż gdy jest tylko jeden. Oni się nie nudzą, ja mam chwilę czasu. łatwiej wyegzekwować sprzątanie zabawek, łatwiej zainteresować czymś, nie ma problemu z jedzeniem. Szymon dostarcza Jankowi bodźców a mnie pokazuje, że "Mały" już nie jest wcale taki mały i swój rozum ma.
Szymon odciąża mnie. Część matczynych obowiązków stała się braterskimi nie-obowiązkami. To on pokazuje świat. Gdy sam był w wieku Janka miał mnie na wyłączność. Wydawało mi się, że to szczęście być tym starszym - dopieszczonym, wychuchanym. Drugie już na starcie musi walczyć o uwagę. Dziś widzę, że jest dokładnie na odwrót. To Jaś ma barwniej, intensywniej. I jest między nimi to coś. 

***

Wracamy z Jasiem z przedszkola
- Zobac mamo - wskazuje na niebo.
- Co tam widzisz Jasiu? - szukam chmury, samolotu, ptaka, czegokolwiek
- Tam jest kosmos. Do kosmosu poleci moja lakieta. Zawiezie nazędzia i naplawi statek kosmicny!

Nieźle, jak na 2 lata i 10 miesięcy, nie? Brat wyszkolił.

***

Szymon został u dziadków na noc. Rano telefonuje do domu,
- Cześć mama, daj mi Jasia do telefonu
- Jasia?! No dobrze - podaję słuchawkę i od tej pory słyszę tylko Jankową połowę rozmowy
...
- Ceść. Zalas po ciebie psyjdę do dziadka.
...
- Dooobla, zabiolę twój ha-hadłowiec. Ja będę latał hilikoptelem. Do zobacenia....

Mamaaa! Ubielaj  buty, idziemy po Symusia!!




wtorek, 28 października 2014

Sezon mikołajkowy czas zacząć?

Niby do Mikołajek jeszcze ponad miesiąc, a już złapałam się corocznym "uważaj bo Mikołaj patrzy". Nie jestem z siebie dumna. Zdaję sobie sprawę, że to chwyt poniżej pasa, a jednocześnie wyraz bezsilności, albo raczej pójście na łatwiznę, ale cóż - stało się. Temat zawisł w powietrzu. I wisi.

Wczoraj Szymek wyjątkowo się spieszył gdy wracał z przedszkola
- Dzisiaj jak wrócimy to narysuję list do Mikołaja.
- Tak?! A co narysujesz w tym liście - dopytuję
- latające, sterowane UFO!! - oj nie dobrze, albo Mikołaj podejmie subtelne negocjacje czyt. manipulacje, albo zbankrutuje!
- UFO....wiesz Szymuś, wydaj mi się, że to nienajlepszy pomysł...bo.... zdalnie sterowane UFO to zabawka dość droga. Myślisz, że Mikołajowi wystarczy pieniążków dla wszystkich dzieci, jak będzie im takie drogie prezenty przynosił?? - oj po grząskim gruncie stąpam! Przecież wiadomo, że Mikołaj ma własną fabrykę zabawek. Trzeba spróbować inną drogą. - Poza tym, jak dostaniesz UFO to będziesz musiał czekać z pół roku aż się nim pobawisz. Zimą puszczać UFO?? Bez sensu. Zastanów się dobrze!!!
- Mam też inny pomysł. Zamek z lego! - cieplej cieplej...
- Zamek??
- Zamek, albo lego city.
- Lego city?! A co na przykład??
- Jakąś łódź albo...
- To ty się Szymuś dobrze zastanów co byś chciał z TEGO LEGO CITY bo jeszcze troszkę czasu masz.
- Dobrze zastanowię się!

Już był(a) w ogródku, już witał(a) się z gąską....

- A ty Jasiu, co chciałbyś dostać od Mikołaja? - pytam Jasia, który wyjątkowo cichutko przysłuchiwał się całej rozmowie
- Plezent!
- AHA!! A jaki prezent??
- latające, stelowane UFO

kurtyna

sobota, 4 października 2014

Robotyka

Wygląda na to, że znaleźliśmy zajęcia idealne. Idealne dla Szymona myśliciela, inżyniera, miłośnika techniki i klocków lego. Szymona, który ma problem z poczuciem własnej wartości. Szymona, którego bardzo onieśmiela każdy nawet najmniejszy sukces. Szymona, który nigdy publicznie nie powiedział wierszyka, choć wiemy, że zna na pamięć bo wyłapie każdą pomyłkę gdy mówi któreś z nas. (Raz udało się wydusić z niego gdy siedział w wannie, po tym jak się upewnił, że tylko moje prawe ucho słyszy i raz wycedził pod nosem samodzielnie 4 linijki tekstu na przedstawieniu przedszkolnym.) 
Jak ośmielić, jak pokazać, że jest świetny. Do tej pory takim czymś była jazda na rowerze, ale czy to wystarczy?
Staramy się, chwalimy, motywujemy, doceniamy starania, ale nie chodzi by to usłyszał, ale o to by wreszcie to poczuł.
 
Znaleźliśmy!!!!  Dziś nasze dziecko samo zgłaszało się do odpowiedzi, wiedziało że wie więcej niż inne dzieci. Po prostu było świetne i bardzo z siebie dumne.

ROBOTYKA czyli klocki lego + roboty + podstawy programowania (schematy modułowe) + związki przyczynowo skutkowe.




A potem dla równowagi godzina pływania :D i znów same pochwały od pani Jagody
chyba nam się dziecię otwiera. 

P.S. Nie chodzi o wyścig szczurów tylko by znalazł dla siebie coś co daje mu szczęście i pomaga rozładować napięcia. Jeśli to ma być coś co wymaga siedzenia przy komputerze to ja stawiam warunek - musi być też coś co go od tego komputera odciągnie ;)

wtorek, 23 września 2014

Czy jest jakiś związek między smartfonem a darmowymi lodami?

No więc jest taki związek? A jest! Zwłaszcza gdy smartfon schowany jest głęboko w kieszeni! 
Już śpieszę z wyjaśnieniami.

Wczoraj w wyniku kilku zbiegów okoliczności i niecodziennych sytuacji wylądowaliśmy na pizzy. Nie w pizzerii ale w normalnej restauracji. Takiej z białymi obrusami i kwiatami. Zamówiliśmy, zjedliśmy a na koniec przyszła kelnerka i przyniosła naszym dzieciom lody. Nie byle jakie lody. Porządne w pucharkach, z owocami, czekoladą. I powiedziała, że to dla dzieci gratis od firmy...za grzeczność.

SZOK

Cóż więc takiego niezwykłego te nasze dzieci zrobiły? Nic. Tylko tyle co każde dziecko zrobić powinno. Usiadły, razem z nami wybrały, poczekały, zjadły. Tak po prostu bez grymaszenia (co przy pizzy trudne nie jest), bez śmiecenia, wstawania, biegania, krzyczenia, przeszkadzania, zabierania, wymuszania, przestawiania sprzętów.... Rozmawiały przy tym z nami o przedszkolu, zadawały tysiące pytań (jak zwykle), otrzymały odpowiedzi (jak zwykle). Nikt nie podnosił głosu, bo po co. Może serce kelnerki zmiękczył Jaś swoim "Dziękuję, już skończyłem, czy mogę wstać?". Nie wiem.

Nie, nie mam idealnych dzieci. Nie, nie zastraszam ich. Nie, nie szantażuję. Nie, nie tresuję. Tak, bywają nieznośne, ale...zawsze mają ku temu powód. Jeden z dwóch powodów:

1. Są zmęczone. 
Pracuję nad sobą, by nie wymagać od dzieci zbyt wiele gdy są zmęczone. Gdy dziecku kleją się oczy po długim dniu, nie jest to dobry czas na intensywne zajęcia. Czasem warto zostawić sprzątanie zabawek na dzień następny. Czasem warto zrezygnować z części kolacji. Odpuścić. Zmęczone dziecko to nie jest dziecko słuchające. To nie czas na wychowywanie, na to był czas wcześniej gdy miało siły i słuchało. To czas na skracanie, szybkie zakończenie niekomfortowej sytuacji, męczącej dla wszystkich. To czas na kompromis.
Czasem wieczorem w moich chłopców wstępuje jakiś czort. Szaleją wygłupiają się. Nie można nad nimi zapanować. Znacie to?? I jak taka sytuacja zwykle się kończy? Bo u nas histerią! Od śmiechu jest tylko mały krok do płaczu. 
Recepta - wieczorem jest czas na wyciszenie, na rytuały. Tak rytuały. To ważne nie tylko dla niemowlęcia. To ważne dla każdego człowieka. Wyciszenie, uspokojenie, spokojny sen. 

2. Nie dostają tyle uwagi ile potrzebują. 
Usilnie próbują tę uwagę na nas wymóc. 
Niedawno wprowadziłam bezwzględny zakaz zabawy przy jedzeniu. Dla wszystkich. Talerz to nie rondo dla resoraków. Widelec to nie skocznia narciarska. Wymagam nie tylko od dzieci. Obiad/kolacja to nie czas na zabawę smartfonem. Nie dla wszystkich to takie oczywiste. A czy wiecie, że w wielu domach nie ma nawet stołu?
Niedawno trafiłam na artykuł na ten temat. (klik klik). Wyniki badań pokazują jak zmienia się zachowanie dzieci, których rodzice mniej lub bardziej świadomie je ignorują wsadzając swoje nosy w smarfony, tablety itd. itp. Ciekawe...
No więc staram się nie ignorować. Staramy się przynajmniej jeden posiłek jeść wspólnie przy stole. To nasz czas, Czas na rozmowę. Tak wiele a tak niewiele. 
Wiem, wiem wszyscy jesteśmy zagonieni, mamy tysiące obowiązków, pędzimy, ale...

Wczoraj naprawdę byłam dumna. Dumna z dzieci...dumna z nas. Taki mały sukces rodzicielski, który ktoś obcy zauważył. 

P.S. A niedawno w tramwaju rozbawiła mnie pewna sytuacja. Mama z córeczką (10 może 11 lat) wracały z zakupów obładowane torbami. Postawiły je w miejscu na bagaż. Mama odpłynęła w świecie telefonowej gierki. Córka pilnowała toreb. W pewnym momencie Córeczka mówi "Mamo, schowaj już ten telefon, za chwilę wysiadamy. Mamo! Słyszysz? Schowaj to! PROSZĘ!" i zaczyna rozdzielać między mamę a siebie torby z zakupami.
Całkowita zamiana ról! Gesty, słowa...

piątek, 12 września 2014

Temat oklepany trochę inaczej. Sześciolatki w szkole.


Wczoraj miałam spotkanie z nowym nauczycielem szachów Szymona. Jestem zauroczona podejściem do dziecka, rozgrywaniem partii, sposobem w jaki nawiązywał kontakt, jak pozwalał odchodzić myślami od szachownicy i wracać do niej. Jakby czytał w myślach mojego dziecka.  To chyba temat na osobny wpis. Przytoczę fragment rozmowy (tak był to rozmowa choć cytuję monolog :) ), którą odbyliśmy po półgodzinnej partii. Choć może użyte sformułowania nie są najlepiej dobrane ale w pewien sposób oddają istotę sprawy. 


- Wie Pani, niby wszystko jest w porządku Szymek dobrze sobie radzi, ale może pojawić się pewien problem i chciałbym dziś panią uprzedzić. Gra w szachy to rzemiosło. Można dzieci uczyć kombinowania, zagrywek, wygrywania, ale można też zacząć od mocnych podstaw, twardych nawyków bo to daje efekty długotrwałe....
- Tak, w dzisiejszych czasach modne jest wybieranie drogi na skróty. Najpierw próbuje się robić karierę a potem szlifuje warsztat
- Otóż to! A ja powinienem nauczyć dzieci m.in. tego warsztatu... Te zajęcia są skierowane do uczniów pierwszej klasy. Głównie siedmiolatków. Ja obserwuję, że między siedmiolatkami sześciolatkami jest jednak przepaść. Choć możliwości intelektualne maja takie same, zupełnie inaczej funkcjonują na zajęciach. Siedmiolatek na zajęciach szachowych rozumie pojęcie grupy. Sam siebie postrzega jako członka grupy  i nie tylko pracuje ale też współpracuje. 
Sześciolatek działa inaczej. Przez większość czasu znajduje się w swoim świecie. Jest jak by to powiedzieć... jak...dziecko autystyczne.... Poza szachownicą widzi zegar, autko, które ma w plecaku, gąbkę przy tablicy, kolorowy globus i 100 innych rzeczy (tak zachowywał się Szymek ;) ). Na chwilę pojawia się w moim (naszym) świecie by za chwilę znów zniknąć w swoim. Wcale nie oznacza to, że nie wie co się dzieje na szachownicy. Mi to zupełnie nie przeszkadza, ale wymaga indywidualnego podejścia i dostosowania zajęć do tego pojawiania się i znikania. Grupa to 10-15 dzieci. Gdy w grupie mam 5 sześciolatków to tak naprawdę mam 5 światów, do tego świat, który tworzy reszta grupy. Nie ma możliwości indywidualnego podejścia do dziecka. A mam jakieś zadanie do spełnienia. Obawiam się sytuacji, że Szymek się zniechęci bo będzie się nudził, bo zajęcia nie będą dostosowane do jego potrzeb...W związku z tym mam prośbę, czy na kilku pierwszych zajęciach mógłby pojawiać któryś z opiekunów, mama, tato, jako taki asystent.....


Rozmowa trwała jeszcze chwilkę ale mnie zastanowiło porównanie do dziecka autystycznego. Tak wiem wiem - nie mam pojęcia o czym mówię, powielam stereotypy, spłycam problem który mnie nie dotyczy .... Czy nie dotyczy Mistrza, nie wiem...ale...coś jest w tym co mówi. Tak troszeczkę....Przynajmniej na tak specyficznych zajęciach. A gdy przeczyta się dość świeży artykuł, w którym autorzy stwierdzają nadmiar synaps u dzieci i młodzieży z zaburzeniami w spektrum autyzmu i zaburzenia plastyki mózgu (klik klik), a do tego weźmie pod uwagę że skok rozwojowy towarzyszące mu "przycinanie synaps" związane z plastyką mózgu jest szczególnie nasilone w wieku przedszkolnym, u jednych dzieci trochę szybciej u innych trochę później ale właśnie wtedy....

Tak jakoś zaczynam współczuć nauczycielom którzy muszą pracować z dziećmi przed skokiem, w trakcie skoku  i po nim. Sami. W jednej klasie.

Co myślicie? Przeginam?

wtorek, 9 września 2014

Chwalą nas

Staram się. Nawet bardzo, ale czasem pochwały przychodzą ze strony, której się nie spodziewałam. 

Odbierałam Szymonka z przedszkolnego placu zabaw. Zagadnęła mnie jego nauczycielka. Najstarsza z zespołu.:
- Muszę pani powiedzieć, że bardzo podoba mi się w jaki sposób Szymuś opowiada o wakacjach.
- Oj o wakacjach! Tak żałuję, że wyrzuciłam do śmieci te jego muszelki. Nie sądziłam, że są aż tak ważne. Tak bardzo płakał, że miał przynieść do przedszkola skarby z wakacji i przeze mnie nie miał....- wylały się ze mnie wyrzuty sumienia
- Nie chodzi mi o wczorajsze zajęcia. Rozmawiałam z nim o wakacjach wcześniej. Opowiadał pełnymi poprawnymi zdaniami i wiedział gdzie był.
- Jak to wiedział gdzie był??!
- Tak proszę panią. Bo dzieci nie wiedzą gdzie były na wakacjach. Wiedzą, że były nad morzem czy w górach i tyle. A Szymek znał miejscowości, nazwy geograficzne. Wiedział co w nich widział, co mu się podobało. Wiedział też gdzie nie był! Opowiadał gdzie jeszcze kiedyś pojedzie i co chciałby zobaczyć.
- Yyy... tak, bo my mu..yyyy....opowiadamy....- to się popisałam elokwencją. I już wiadomo, że te pełne zdania to raczej nie dzięki mamusi.
- To bardzo dobrze, że Państwo w ten sposób podróżują z dziećmi.
...

W ten sposób... to znaczy w jaki? Pod namiot? Z mapą?  Że opowiadamy, co zobaczymy? Że omawiamy co już widzieliśmy? Pytamy, co się podobało? Dajemy wybór? Dopowiadamy historię? Odpowiadamy na pytania?
To można inaczej???

poniedziałek, 8 września 2014

Czas zmian

Wakacje za nami. Zrobiły co miały zrobić. Nie odpoczęłam, ale nabrałam dystansu. Przegadaliśmy wiele, przedsięwzięliśmy jeszcze więcej. A jedna niepozorna rzecz w tym całym galimatiasie dała mi wytchnienie i uspokojenie. Pomalowaliśmy pokój. Niby nic a jednak. Ostatnio malowany był w "epoce przed dziećmi". W czasie owym kolor dobieraliśmy wedle ówczesnych upodobań. Było morelowo? brzoskwniowo? łososiowo? Nie ważne jaka potrawa ale na pewno pobudzająca wydzielanie soku żołądkowego. Bo właśnie pobudzenia wtedy potrzebowaliśmy. Dziś wrażeń i pobudzenia mamy ile dusza zabraknie, ściany przybrały więc barwę szlachetnej, złamanej prawie-bieli. Każda forma uspokajania i wyciszania się stała się na wagę złota. 

A zmieniło się sporo. Mam dwóch przedszkolaków :D Nie, nie puściłam Szymona do szkoły. Pięć i pół roku to za wcześnie na siedzenie w ławce i kropka. Że niby nie stymuluję rozwoju dziecka?! Jeśli się ma do czynienia z TAKIM przedszkolem i TAKIMI nauczycielkami przedszkolnymi to aż się chce, żeby dziecię do przedszkola chodziło jak najdłużej. Obawiam się, że szkoła kontynuacją tego stanu rzeczy nie będzie...... Tak! Przejrzałam "Nasz elementarz"....ehh...a będzie obowiązywał również w przyszłym roku. Nie chodzi mi o to, że gorszy od innych dzisiejszych. Raczej o to, że każdy dzisiejszy jest inny od "moich" standardów. 
(Kiedyś sklecę coś więcej na ten temat)

Przed nami tydzień "ogarniania" czyli zebrań przedszkolnych, zapisów na zajęcia dodatkowe, układania planów, podliczania możliwości, także finansowych, dzieje się...
A przecież nie wszystko kręci się wokół dzieci. Teraz czas by trochę się odkleiły i chłonęły świat. Teraz nadszedł moment szansy na samorozwój, realizowanie planów zawodowych.

<Podekscytowana, zadowolona, podniecona, trochę przestraszona>

piątek, 7 marca 2014

Nic nie piszesz!

Oj zbiera mi się ostatnio od różnych osób, że się obijam. Trochę się obijam, przynajmniej blogowo. Nie piszę choć byłoby o czym. A dokładniej rzecz ujmując - piszę ale nie wciskam magicznego "opublikuj". Z czego to wynika? Z zakrętu.
Stoję na zakręcie, zapędziłam się w kozi róg.
 Nasze słodkie maleństwa przestają już być maleństwami, stają się całkiem rozsądnie myślącymi samodzielnymi istotami. Szymon skończył pięć lat i lada moment pójdzie do szkoły. Zacznie czytać. jego koledzy zaczną czytać. A ja piszę, ujawniam. Zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno Szymon chciałby, żeby ktoś czytał o nim posty wiedząc, że z imienia i nazwiska, że są to posty własnie o nim. Nie wiem, zwyczajnie nie wiem co zrobić. Na przejście na "anonimowość" trochę za późno.
Całkiem zrezygnować? Nieee-e
Jestem na to zbytnią egocentryczką i ekshibicjonistką. Uwielbiam dzielić się naszymi radościami choćby z całym światem. Z drugiej strony nie lubię jak problemy wychodzą na zewnątrz. Pisząc tylko w konwencji "don't worry" trochę fałszuję obraz bo jednak trochę "worry".
I co teraz?

Ehh może przesadzam....jak zwykle

Tym czasem coś o Jasiu?

Jaś jest "inny". Inny niż ja, inny niż Szymonek. Obcowanie z nim jest dla mnie cudownym doznaniem ale i niezwykłym wyzwaniem. Bosz jak pompatycznie wyszło...no ale...tak właśnie jest - cudownie i niezwykle.
Jaś ma bardzo mocny charakter...silniejszy niż ja a to wróży konflikty. Jaś próbuje rządzić, wymaga, protestuje. Ale robi to w taki sposób, że trudno się na niego gniewać. Gra na emocjach jak nikt inny. Jest taki "intensywny". Śmieje się intensywnie i krzyczy równie intensywnie. A ja nawet nie zauważam jak...ulegam. Z tego mojego ulegania  wychodzą dość ciekawe rzeczy.
O tym jak Janek nie może wyjść z pieluch bo "jeś malutki" i o tym jak jeździ na nartach bo "jeś duuuzi jak Imon" w następnym poście...jak tylko obrobię fotki. :)



niedziela, 26 stycznia 2014

Szach i mat

Czas pędzi jak szalony. Nasze pierworodne maleństwo skończyło już pięć lat. Weszło w wiek kiedy nie pochłania już wszystkiego co się dzieje dookoła całościowo i bezkrytycznie. Wyciąga niesłychanie logiczne wnioski. Coraz wyraźniej widać jego predyspozycje i zainteresowania. A ja? Szaleję!
Z jednej strony łapię i delektuję się wszystkimi chwilami gdy mam przed sobą swojego małego syneczka. Maluszka, który wpycha mi się na kolana, kłóci kto kogo mocniej kocha, płacze nad utraconą zabawką, bo wiem, że niedługo to wszystko przeminie. Niedługo wstydem będzie dać mamie buziaka. 
Z drugiej strony przeraża mnie zbliżający się "wiek szkolny". Programy nauczania, które pozostawiają wiele do życzenia. Jak wspomagać dziecko w rozwijaniu zdolności? Jak nie przegapić talentów? Jak zachęcać by nie zniechęcić? Jak obciążać aby nie przeciążyć? Jak przygotować do wszechobecnego wyścigu szczurów tak by pozostało dzieckiem na miarę swojego wieku? Jak chronić by nie rozstawić klosza? Jak usamodzielniać by czuło wsparcie? No jak??
Szaleję i jestem tego świadoma. Napędzam się i jednocześnie wyhamowuję. Zdrowy rozsądku przybywaj!

A na razie zapisałam Młodego na szachy :) Już teraz i dopiero teraz. Zrobiłabym to wcześniej ale tatuś był przeciwny. Przypuszczam, że bał się, ze chcę wyhodować "mózgowca" rodem z amerykańskiego filmu - czytaj fajtłapę :) A gdzież bym śmiała! :) Pierwsza wypchnę go do grona rówieśników! A jeśli przy okazji będzie to grono o podobnych - myślicielsko-inżynieryjnych zainteresowaniach ... ;)
Przed pierwszymi zajęciami Młody, jak to Mlody - PRZERAŻONY. Już w przedszkolu był płacz: "Za wcześnie mnie odebrałaś! O 22 minuty za wcześnie!", "Może nie dzisiaj...Może za tydzień...", "Pójdę tylko ten jeden raz, ale ty idź ze mną. TYLKO JEDEN!!", "A co jeśli inni będą potrafili a ja nie?!"
Obiecałam, że jeśli będzie źle, ciemno, głośno (ciągle jeszcze pojawia się nadwrażliwość na dźwięki), smutno, strasznie, tu padło 1000 innych epitetów, WYCHODZIMY i nie wracamy. A Polinką nad Odrą i tak się przejedziemy. A tuż po zajęciach: "następnym razem jak tu przyjedziemy to też kupisz mi taki jogurcik??" Czyli będzie następny raz - hurra! A tydzień później w szatni w przedszkolnej, tak mimochodem a jednak głośniej niż normalnie, niby do siebie a jednak tak, żeby wszyscy obecni słyszeli - "Ja dzisiaj się spieszę bo jadę na szachy!". 
I tak narodził się piątkowy rytuał: autobusem na politechnikę, po zajęciach przyjeżdża tatuś i razem myk Polinką nad Odrą. Co za radość!

I żeby nie było, że mózgowiec i pewnie nie bardzo sprawny - TA DAM :


wtorek, 14 stycznia 2014

To nie tak, że u nas nuda i stagnacja

Czasem po prostu pisać się nie chce. Ot, takie małe podsumowanie grudnia, zgadnijcie kto,co:
- pęknięte kości ogonowe - szt. 1
- potłuczone kolana - 3
- obite biodra - 2
- rozcięte kolana - 1
- złamane strzałki - 1
- skręcone kostki - 1
- torbiele na jajnikach - 1 (tu akurat nie trudno zgadnąć)
- wysypki -2
- jelitówki - 4
- "zapalone" spojówki - 4
...katarków i kaszelków i "diagnoz nieznanych" nie liczę - skierowania czekają :(

do tego podrapane auto, zepsuty komputer itd. itp

Żeby nie było tak czarno
- wyjazdy w góry - 2
- torty urodzinowe - 2
- kutie bezglutenowe- 1
- tony zabawek - 2
- posprzątane mieszkania - ZERO

Jaa chcę  doo praaacyyyy!!!
...ale już nie długo,już w sobotę