poniedziałek, 31 grudnia 2012

Nistandardowo

Co można robić między Świętami a Sylwestrem? Można dosypiać. Można zakupoholizować się. Można dojadać resztki. Można załatwiać to, co niezałatwione (urzędy przecież czynne). Można też nadrabiać brak 
czasu, np. na basenie. My, zwykła polska rodzinka właśnie  to wszystko robiliśmy. Chcieliśmy jednak poczuć się troszkę bardziej wyjątkowo, niestandardowo i wybraliśmy się na wycieczkę... rowerową. Tak, jeździliśmy rowerami pod koniec grudnia. Tak, z dziećmi. Tak, z jednym, które formalnie jest jeszcze niemowlęciem. I tak to właśnie zimą odbyliśmy naszą PIERWSZĄ RODZINNĄ WYCIECZKĘ ROWEROWĄ. No były już wcześniejsze, ale bez Jasia a Szymek nie jeździł własnonożnie.



 I jeszcze Tatusiowe statystyki:
Całkowity dystans: 3,74 km (mil: 2,3)
Łączny czas: 1:19:19
Czas w ruchu: 47:50
Średnia prędkość: 2,83 km/h (mil/h: 1,8)
Średnia prędkość ruchu: 4,69 km/h (mil/h: 2,9)
Maksymalna prędkość: 11,00 km/h (mil/h: 6,8)
Średnie tempo: 21,22 min/km (34,2 min/milę)
Średnie tempo ruchu: 12,80 min/km (20,6 min/milę)
Najszybsze tempo: 5,45 min/km (8,8 min/milę)
Maksymalna wysokość: 167 m (stóp: 547)
Minimalna wysokość: 137 m (stóp: 449)
Różnica wysokości: 43 m (stóp: 143)
Maksymalne nachylenie: 1%
Minimalne nachylenie: -3%

Imponujące prawda :D

Końca świata nie było...

...ale rewolucja - owszem. 
Jaki był rok 2012?
Powiało zmianami. Kolejny raz doświadczyliśmy, że czas jest pojęciem względnym. Doba, która wydawała się napięta do granic możliwości, musiała rozciągnąć się jeszcze bardziej. Z czego wygospodarowaliśmy brakujące godziny? Oczywiście z czasu przeznaczonego na sen.
Pojawił się w naszym świecie nowy Mały-Wielki Człowiek. Sprowadził nas na ziemię. Zrozumieliśmy, że o wychowywaniu dzieci wiemy niewiele. To co, przychodziło łatwo i bezboleśnie przy Pierworodnym, przy Młodszym trzeba wypracować. Ale za starania czeka nas nagroda, jakiej nie znaliśmy. Mieliśmy nie porównywać dzieci. Nie da się! I nie chodzi o to, kto co robi lepiej, kto gorzej, kto szybciej, kto wolniej. Raczej o to, że jest inaczej, niż się spodziewaliśmy. I bardzo dobrze! Przynajmniej ja jestem zachwycona, zauroczona, zapatrzona w swoich synów. Tak różnych a jednocześnie tak bardzo podobnych.
Wraz z wiosną przyszedł chaos. Chaos w mojej głowie. Kotłowało się tam tysiące myśli, pomysłów. Momentami miałam wrażenie, że eksploduję. Wśród nich plątał się  ten o "karierze", o własnej, małej dróżce. Narodził się z buntu. Z poczucia niespełnienia i niedowartościowania. Bo dotychczasowe starania nie zostały nagrodzone. Dlaczego?! Myśl wykiełkowała. Już nie dała się zasypać hałdą "niedasiów",  "niedaradów" i "bezsensów". Latem stało się. To co było pomysłem, nagle zostało podpisane, zalegalizowane. Jeszcze tylko wakacje na złapanie oddechu i już. To działa! Może jeszcze nie wyrabiam średniej krajowej, ba, nawet minimum socjalnego, ale nie dokładam, a to całkiem dobry start, prawda? Daję mojej małej "dziewczynce" tyle czasu, ile pozostałej dwójce dzieci ;) Zakładam, że dopiero niedawno skończył się okres noworodkowy. Niedługo Firemka zacznie pełzać, raczkować a potem stanie na własne nogi i z podniesionym czołem postawi pierwsze samodzielne kroki. 
Były zmiany duże i takie całkiem malutkie. Były widoczne i takie o których nie wie nikt. Zmieniliśmy długoterminowe plany. Takie o których trudno pisać bo były owiane tajemnicą, nie wyszły poza krąg zaufanych, a już ich nie ma. Wierzymy, że wybieramy słusznie. Dla dobra rodziny. Nie chcemy wpaść w kołowrotek i spiralę konsumpcjonizmu jeszcze głębiej. Już tkwimy w tym dość mocno i trudno się wycofać, ale teraz przyhamowaliśmy i wytrwamy :) Ależ powiało patosem...:D
Jaki będzie rok 2013?
Będzie rokiem kontynuacji i rozwoju. 
Byle tylko los nie zadrwił...

Miłość


- Kocham Cię najbardziej w całej okolicy! - wyznał mi Synuś.
- Tyś najpiękniejsza z całej mojej wsi! - dodał, a właściwie dokrzyczał z łazienki Mąż.

Klocki

Zawsze uważałam (i uważam nadal), że klocki to najlepsza zabawka pod słońcem. Zalety są oczywiste. A klocki LEGO to już legenda. Niezniszczalne, bezpieczne (uwzględniając dolną granicę wieku dla dzieci, dla których są przeznaczone) dają nieograniczone możliwości łączenia, zestawiania, kreowania... Od kiedy na świecie pojawił się Szymonek, nie mogłam się doczekać, kiedy będziemy mu mogli pokazać świat klocków. Od jakiegoś czasu zagościły u nas w domu i dość często są w użytku. Jedyne ograniczenie stanowi obecność Jasia. Jednak od kiedy są, jedna myśl nie dawała mi spokoju. Coś mi nie grało. Czyżby dzisiejsze lego nie są tymi samymi, które znam sprzed dwudziestu lat?
Po pierwsze marketing.
Dawniej do każdego zestawu dołączona była książeczka przedstawiająca kilka opcji wykorzystania tego samego zestawu i stworzenia kilku różnych budowli z tych samych klocków. Dziś tylko jedna linia - "lego creator" daje taką możliwość. Na opakowaniu widnieje wielkie, komercyjne "3 w 1". Oczywiście za opcję "3 w 1" trzeba zapłacić odpowiednio więcej. Czyżby pozostałe kolekcje miały pełnić funkcję kolekcjonerską? - Proszę, zbuduj sobie samolocik, ale jeśli chcesz stateczek, kup kolejny komplet. Oczywiście, dla chcącego nic trudnego, a kreatywny umysł poradzi sobie ze wszystkim. Jednak byłoby miło, gdyby producent pokazał maluchom, ze klocki są klockami, czyli elementami z których mogą stworzyć to, co chcą a ograniczeniem ma być jedynie wyobraźnia. Jasne - rodzic też może, ale...
Po drugie same klocki.
Zastanawiałam się, czy ja te klocki mitologizowałam? Dla mnie zawsze były idealne. A teraz zaczęło mnie drażnić to, że wystarczy lekko stuknąć w gotową budowlę, a cała misternie ułożona konstrukcja rozpada się na tysiąc części. Czy to my (a właściwie mój brat) traktowaliśmy klocki z pietyzmem, czy po prostu konstrukcje były trwalsze? Cały czas tłumaczyłam sobie, że małe Szymonkowe rączki nie są jeszcze tak manualnie sprawne i może czegoś nie dociska. Tylko, przecież gdy ja sama mu dociskałam i poprawiałam, budowle nadal się rozpadały. Ciągle trzeba zaczynać od nowa. A Jaś nie ułatwia sprawy...
Tak czy siak cały czas tłumaczyłam, ze coś mi się pomyliło. Aż do dziś. 
Szymuś dostał zestaw klocków COBI. Jakoś sama nie miałam nigdy zamiaru kupować klocków tej marki. Z góry zakładałam, że to jakaś imitacja oryginału, który jest klasą sam w sobie i wręcz niemożliwy do podrobienia. Z dystansem podeszłam do podarunku. Jak się okazało - zupełnie niesłusznie. Po otwarciu opakowania wpadł mi w ręce produkt nie różniący się od LEGO. Ani kształt klocków, ani kolor ani materiał, z którego są wykonane, ani jakość wykonania nie odbiegają od "oryginału". A samo składanie? Miałam wrażenie, że trzymam TAMTE klocki - te sprzed 20 lat. Szymuś zbudował autko. To dla niego i jego paluszków spore osiągnięcie. I mógł się tym autkiem pobawić!!! Jaś Autkiem rzucił (a może mu upadło...)! I co? Odpadła szybka, ale TYLKO szybka. Tak to na pewno dawne LEGO. 
Tatuś stwierdził, że pewnie Polacy odkupili od Duńczyków starsze maszyny, może całą linię produkcyjną.  Pewnie ma rację. Nie wiem. Dla mnie ważny jest fakt, że LEGO wreszcie ma silną konkurencję. 

Nie, nie "przerzucimy się" nagle na Cobi. Lego nadal mają świetne, dopracowane zestawy. Każdy, niezależnie od zainteresowań znajdzie coś dla siebie. Tematyka Cobi mniej do mnie przemawia, np. "mała armia" kompletnie mi nie leży. Zestawy historyczne, np. Bitwa pod Grunwaldem już bardziej, ale klocki jako takie, jako zestaw do kreatywnego tworzenia konstrukcji - są SUPER. 

P.S.
Kupując klocki (niezależnie czy LEGO czy COBI, czy jeszcze jakieś inne) nie zapomnijcie zaopatrzyć się w pęsetę do wyciągania drobnych elementów z ...nosa, tudzież z innych otworów małego konstruktora ;/ Oj tak, moje dziecko nie jest w tej kwestii jakimś wyjątkiem i wetknęło sobie meleńki klocuszek do nosa. Klocuszka nie dało się po prostu wydmuchać/wykichać gdyż był on maleńką rureczką...

A co zrobić by "ciało obce" wyciągnąć?
Do tego celu potrzebujemy uśmiechniętego rodzica, a najlepiej dwóch. Jeden rodzic musi wytłumaczyć, co i jak za chwilę zrobi. Drugi zasłania maluchowi oczy, żeby maluch nie wykonała niekontrolowanego ruchu głową na widok narzędzia "zbrodni" i odchyla główkę do tyłu. Drugi rodzic cedząc przez zęby niecenzuralne, ale jedyne rozładowujące napięcie słowa, pewnym, ale spokojnym ruchem owe ciało obce wyciąga. (Co cedziłam, zostawię dla siebie). Pogadankę zostawiamy sobie na potem.

czwartek, 27 grudnia 2012

Urodzinki cz. II

Donoszę, że dziura w suficie wywiercona. Planety krążą :)

Urodzinki

To już czwarte :)
A ja wciąż tak żywo pamiętam tamten dzień...Ach :) Świątecznie z naszym małym prywatnym dzieciątkiem...
A teraz:
- Szymonku, co chciałbyś dostać na urodziny?
- Księżyc (?!)

I szukaliśmy księżyca. W końcu stanęło na planetach. Na całym układzie planetarnym. Trafione w 10. Zresztą podobnie jak pozostałe prezenty. Nawet Sputnik (!!!) z klocków lego :) Bo u nas w domu ostatnio pojawiła się nowa pasja - planety i księżyce. Jakaż to miła odmiana po pociągach. Wreszcie i mama może się wykazać.

Było oczywiście przyjęcie. Był tort. Tylko dmuchania świeczek nie było.

- Nie chcę żadnego torta. I nie będę dmuchał żadnych świeczek!!! Nieee

 No i nie dmuchał, mimo, że dziadkowie postawili sobie za cel przekonać go. Nie i koniec. Nie lubi być w centrum uwagi i już. Samo przyjmowanie prezentów to już nie lada wyczyn, ale te klocki... Znacznie przyjemniejsze jest dawanie.

Tort tęczowy, ale bezświeczkowy 

***
Był jeszcze jeden prezent. Wyjątkowy bo...Jankowy. Od dwóch sezonów namawialiśmy Szymka do spróbowania jazdy (?) na rowerku biegowym. Skutek był żaden. Ani w sklepie ani u znajomych nie chciał nawet na nim siąść. W końcu spasowaliśmy. A niedawno kupiliśmy taki rowerek z myślą o Janku (była okazja i jakoś nie mogliśmy się powstrzymać). Wrzuciliśmy do spiżarni i miał sobie czekać. W Wigilię Szymuś go zauważył i pyta się co to. Ja na to, że rowerek Jasia. Jak to Jasia?! Ja chcę pojeździć! Tatuś zabrał Szymka z rowerkiem do garażu - spodobało się, poszli więc na spacer - nie znudziło się. A po południu nie było już innej możliwości jak tylko taka, że Szymon wybrał się do dziadków, na wieczerzę wigilijną na rowerze. A dziś ciąg dalszy.
No cóż, zawsze wiedziałam, że mam niestandardowe dzieci. W grudniu na rowerze, w maju na nartach? Kto wie...

Świąteczno-urodzinowe rowerowanie :))

sobota, 15 grudnia 2012

Znów Go nie doceniłam

On ciągle mnie zaskakuje...

Przyłapałam Szymonka jak zaczyna bazgrać w moim notatniku.
- Jak już tam musisz rysować to przynajmniej narysuj mi coś ładnego.
- Narysuję literkę.
- Może narysujesz mamę, tatę, Szymonka i Jasia...
I poszłam. A oto co zobaczyłam w swoim notatniku, gdy wróciłam:



Szczękę zbierałam z podłogi. No bo jak?! Kiedy?! Czy to na pewno to samo dziecko, które nie znosi rysowania i jeszcze miesiąc temu reagowało histerią na sam widok kredek?! Mówił, że "narysuje literkę", jeżeli już to spodziewałabym się czegoś literopodobnego, czemu przypisuje się znaczenie już po fakcie. Zupełnie tak jak przypisuje się znaczenie kształtom, które przyjmuje wosk lany w Andrzejki. A tu takie coś!! I to jeszcze przed czwartymi urodzinami!!
Jestem jednocześnie bardzo, bardzo dumna i zawstydzona. Znów nie doceniłam własnego dziecka! 


czwartek, 6 grudnia 2012

Mikołajowo

List do św. Mikołaja został napisany a właściwie narysowany już dawno. Problemem było - gdzie ten list zostawić/wysłać skoro tak naprawdę nie wiadomo gdzie ten Mikołaj mieszka. Ktoś go widział w Laponii, w Rovaniemi, ale jaka jest pewność, że to TEN. Babcie mówią, że Święty, więc pewnie mieszka w niebie...Zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie położyć go na parapecie a Mikołaj skoro taki wszystkowiedzący i wszystkowidzący to na pewno list zobaczy, odbierze. Ale na którym parapecie go zostawić?! U Szymona? Niieeee! "Ja nie chcę, żeby mi ktoś w nocy wchodził do mojego pokoiku". W końcu wylądował na parapecie w dużzm pokoju skąd został zabrany - uff, kamień z serca.
Pierwszy list do św. Mikołaja

Kto nie widzi co list przedstawia ten albo ma zbyt małe chęci albo baaardzo dawno nie jest już dzieckiem. Grunt, ze Mikołaj rozpoznał bezbłędnie co ów rysunek przedstawia i marzenie spełnił :)
Ale zanim spełnił to mama wykorzystała prawie cały listopad do własnych niecnych celów, i tak:

- Szymon ty się zastanów czy ty teraz jesteś grzeczny, bo Mikołaj patrzy.
- Ee nie patrzy..
- Oj patrzy patrzy i wszystko widzi!
- Nie patrzy bo teraz jest z drugiej strony.
- Ja już Ci mówiłam, że on widzi z każdej strony
- Dlaczego
- Bo tak!
- A jakbym był w metrze to też by mnie widział?
- Też!
- A dlaczego?
- YYYYY....bo Mikołaj ma takie zaczarowane oczy i wszystko widzi!
- No dobla jus będę gzecny!

Chyba jednak był grzeczny, bo prezenty pojawiły się obok poduszki - była i ciężarówka, i flet, i gra...A na koniec był płacz...

- Dlaczego mi zakładasz tą koszulę!? Ja nie mam dzisiaj urodzin!
...
- Ja nieee chceee do przedszkola!
...
- Ja nieee chceee spotkać Mikołajaaa!
...
- Ja nie mam takiego czasuuu-uu-uu. Ja się muszę baaawi -ii-iić.
...
- Ja się boję Mikołajaaaa!

W międzyczasie Jaś rozpakował swoje prezenty, zachwycony zaczął się bawić SWOIM autkiem. Pryskał śliną wydając z siebie coś jak "brrrrrym". A najpiękniejsza z całej paczki okazała się...mandarynka.

c.d.n (gdy wrócą ze żłobka i przedszkola) 



wtorek, 4 grudnia 2012

Występy

Ależ zaniedbałam bloga, ojoj, wstyd. A tyle się wydarzyło.
Niewiele a jednak tak wiele. Były występy w przedszkolu i Szymek - UWAGA wystąpił.
Nie przesiedział występu ani na moich kolanach, ani na kolanach pani dyrektor, ani nawet na ławeczce, jak to miał w zwyczaju przez 6 poprzednich występów-przedstawień. Tylko zwyczajnie w świecie śpiewał jako groszek, mówił wierszyki, tańczył jako gruszka a na koniec najwspanialej, najcudowniej zagrał bociana w "Rzepce" Tuwima. Przyleciał jak prawdziwy bocian a potem ciągnął i ciągną by na końcu zrobić TRACH :) 
Boszsz, jaka ja była szczęśliwa. A jakie to musiało być trudne dla Artysty! Dzielny był niesłychanie.
Tylko przy wiwatach i oklaskach żywo reagującej publiczności zasłaniał uszy. No i tańczył z zamkniętymi oczami bo jak mi później wyjaśnił, spać mu się chciało :P
Przedziwne, że spać chciało się również przyjacielowi Rafałkowi-jabłuszku :) ale Rafałek zasługuje na osobny post....





P.S.
A Mamuśka też się spisała i marchewkowe muffinki przedszkolakom wyczarowała :)